POBIERZ KLAUZULĘ INFORMACYJNĄ DLA NEWSLETTERA
WIRTUALNY SPACER
Kliknij i zobacz jak wygląda teraz Krasnostawski Dom Kultury, zapraszamy do obejrzenia jakości HD
„Stop-klatka” w KDK
11 października 2012 r. odbyło się spotkanie promujące nowy tomik poezji Jana Henryka Cichosza ,,Stop-klatka'' wydany nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Była to pierwsza impreza w odremontowanym Krasnostawskim Domu Kultury.
Spotkanie z Janem Henrykiem Cichoszem rozpoczęło cykl zdarzeń literacko-artystycznych, promujących autorów znanych, mniej znanych oraz takich do których zawsze warto wracać.
Zajrzeć do tajemnic poetyckiego świata autora z ulicy Stokowej próbowali Bożena Fornek, Mariusz Kargul i Stanisław Kliszcz - poeta nader wyczerpująco snuł opowieści o swoich rowerowych podróżach i poezji - najwierniejszej partnerce jego życia.
Poniżej przedstawiamy fotorelację z tego wieczoru oraz tekst napisany specjalnie na tę okazję autorstwa Mariusza Kargula.
O przydatności wierszy Jana Henryka Cichosza do spożycia
Człowiekowi do egzystencji wystarcza z pozoru niewiele. Przy dobrych wiatrach
i trawieniu można przeżyć dwa tygodnie o chlebie i wodzie. Krasnystaw jest miastem zaopatrzonym w sposób zadawalający w jedno i drugie. Od początku swego istnienia wykazywał jednak palący deficyt poezji. Gardłowe okrzyki bojowe Szczeka i ekstatyczne zachwyty Sońki nie mogły na dłuższą metę zagwarantować mieszkańcom godziwej oferty artystycznej. Gdyby nie Mikołaj Rej, posucha trwałaby co najmniej do połowy lat 50., kiedy to nikomu jeszcze wówczas nieznany poeta Jan Henryk Cichosz, zaczął stawiać pierwsze kroki w opanowaniu technik abecadła.
Trudno powiedzieć kiedy w z pozoru normalnym osobniku zaczyna budzić się twórca. Dla psychologów i socjologów jest to nieocenionej wagi materiał badawczy. Podstawowy problem polega na tym, że nie da się takiego indywiduum, ot tak sobie, zamknąć w złotej klatce i po prostu obserwować. Rodzice i opieka społeczna nie pozwolą. Swoją drogą, gdyby móc tak podejrzeć, jak wyrastają skrzydła aniołom...
Formacja twórcza Jana H. Cichosza przebiegała w sposób tyleż naturalny, co niezamierzony. Zapewne trwa nadal, gdyż dobry poeta, podobnie jak hydraulik, nie jest do końca zadowolony z efektów swej pracy. Kwestią dyskusyjną pozostaje pytanie, co dzieje
się z umysłem w chwili narodzin dzieła. Czy napisany utwór jest na tyle autonomicznym bytem, że pozostaje już tylko wydalenie łożyska inspiracji. Ile w tym bólu i pasji? Autor Stop-klatki przypomina pana przeprowadzającego dzieci przez jezdnię do szkoły. Tymi dziećmi są jego wiersze. Niektóre radzą sobie świetnie same, innym trzeba trochę pomóc. Są też
i bardziej oporne, marudzące latami na środku drogi. Poeta, chcąc doprowadzić rzecz do końca, musi zatem rozdawać komplementy, głaski i klapsy.
Być może już za kilkadziesiąt lat regionaliści i historycy literatury będą zadawali pytanie, na ile twórczość Jana H. Cichosza konstytuuje krasnostawskość? I czy w ogóle istnieje coś takiego? Czy możliwa jest do opracowania stosowna skala? Na przykład na samym szczycie Stanisław Bojarczuk, tuż za nim Cichosz, a reszta – kandydaci aspirujący do lokalnej sławy i chwały. Jak zwykle w takich przypadkach najwięcej problemu nastręcza skonstruowanie odpowiedniego narzędzia metodologicznego, dzięki któremu dałoby
się rzeczoną krasnostawskość właściwie zbadać i wymierzyć. Bo niby, co i gdzie uchwycić takiemu poecie, żeby wiedzieć. Co mu zainstalować i jak skłonić do pilnowania systematyczności pomiarów?
Niewykluczone, że mamy niepowtarzalną okazję żyć w kilku różnych miastach, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Krasnystaw widziany z perspektywy ulicy Stokowej i białej damki jest zapewne całkiem inny niż ten doświadczany codziennie na ulicach. Wyobrażam sobie, że więcej w nim godności i spokoju. Dokładnie, jak przystało na miejsce osadzone na wschodnich rubieżach, niczym klejnot w koronie abdykującego króla.
Nie wiem jak innym, ale mnie wiersze Jana Henryka Cichosza są potrzebne po to,
by trzymać w miarę stabilny kurs, nie tracić Krasnegostawu z mentalnego pola widzenia, nie stając się przy tym jego pańszczyźnianym zakładnikiem. Myślę, że od ulic, skwerów
i pomników imienia naszego poety, ważniejsza powinna być świadomość zakotwiczenia punktów orientacyjnych w historii i krajobrazie. Dopóki wieże Franciszka podpierają niebo nad Krasnymstawem, a autor Czasu fotografii nawija kolejne kilometry na licznik roweru,
i okładki horyzontu pod powieki, nie może stać się nic złego sadom i starym zegarom.